
„Otwarty świat” podczas spacerów z dzieckiem
Dzisiaj od rana zastała nas miła niespodzianka. Zabrzmi to staroświecko, ale „za moich czasów”, gdy ja byłem dzieckiem, większą niespodzianką było jak w styczniu, za oknem, nie było śniegu, niż to, że był. Chwytając dzień, chwyciliśmy nasze dzieci za ręce i od razu wybraliśmy się na spacer z sankami do lasu. No, od razu, to troszkę zbyt dużo powiedziane, bo przy trójce dziewczyn, każde wyjście z domu zimą, jest wyprawą bliską ekspedycji na Himalaje.
Piękne słońce, zero wiatru, białe drzewa. Nie może być lepiej. Oczywiście do czasu, gdy siedzenie na sankach nie stało się nudne (tak, mi też to ciężko pojąć :)). Z Moniką jesteśmy przyzwyczajeni do dużej ilości ruchu i warunki na długie spacerowanie były wyśmienite. Sam pamiętam, jak będąc dzieckiem, chodziliśmy z rodzicami na wielogodzinne spacery po lesie (znowu zaleciało staroświeckością).
Nasze dziewczyny jednak tego entuzjazmu spacerowego nie do końca podzielają. Widmo szybkiego powrotu do domu już nad nami zawisło, gdy… stwierdziliśmy, że nie ma sensu chodzić tylko utartymi ścieżkami :). Najmniejsza Ela zainteresowała się gałązkami w lesie i zaczęła coraz głębiej w niego wchodzić. Za nią zaczęli podążać pozostali, więc sanki ściągnęliśmy na bok, zeszliśmy ze ścieżki i weszliśmy w głębszy las. Nagłe zmęczenie i marudzenie zniknęło, powstało zainteresowanie wszystkim co nas otacza. Przedzieranie się przez nierówny teren, znajdowanie szyszek i gałązek z igłami. Od razu pojawiła się koncepcja, aby z największych patyków zrobić szałas. Kto wie, może jakieś zwierzątko kiedyś z niego skorzysta? Dwie najstarsze dziewczyny od razu zabrały się do pracy, a trzecia najmłodsza spacerowała sobie po okolicy, tam gdzie tylko miała ochotę. Nikt jej nie trzymał za rękę, nie mówił, teraz idziemy tam, a teraz tu.
To od razu skojarzyło mi się z tzw. otwartym światem. Ci co umieją w gry komputerowe, wiedzą o co chodzi 😉 Pozostałym wyjaśniam, że otwartym światem nazywamy funkcję w grze, która pozwala graczowi poruszać się po całym fabularnym świecie, bez żadnych ograniczeń. Gracz może skupić się na głównej fabule, ale gdy tylko ma ochotę może się od niej oderwać, chodzić po wszystkich zakamarkach, jeździć konno, samochodem, pływać łódką czy latać samolotem, gdzie tylko ma ochotę. Ta swoboda poruszania się w zupełnie nowym, nieznanym świecie, pochłaniała tak bardzo, że wiele godzin minęło, zanim zabierałem się do realizacji głównego wątku gry.
To właśnie widziałem dziś. Fajnie jest zorganizować dzieciom zabawę. Pograć z nimi w gry planszowe, poukładać klocki, obejrzeć razem film. Ale fajnie też dać im „otwarty świat” w rzeczywistości, pozwalając im na eksplorowanie świata po swojemu, samodzielnego decydowania, czy chcę skręcić w lewo czy w prawo, czy na chwilę po prostu sobie kucnąć i się porozglądać.
Efektem tego było to, że spędziliśmy w lesie o godzinę dłużej niż planowaliśmy. Wracaliśmy z fajnie różowymi policzkami, z poczuciem, że przeżyliśmy fajną przygodę. Jednak jednym z najważniejszych efektów tej przygody, było pojawienie się dwóch stwierdzeń, tak bardzo pożądanych przez rodziców, czyli: „jestem głodna” i „jestem zmęczona” 🙂 Powrót do domu zweryfikował te twierdzenia pozytywnie.
Czy Wy stosujecie metodę „otwartego świata” z Waszymi pociechami? Jakie macie ciekawe pomysły na spędzanie czasu z dziećmi na łonie natury?
P.S. w opisanych wyżej wydarzeniach nie ucierpiało żadne dziecko, a wszystko odbywało się pod nadzorem rodziców 🙂 jako miłośnicy przyrody odnosiliśmy się także z szacunkiem do lasu, starając się nie ingerować istotnie w jego substancję. Natomiast zauważyliśmy, nadal dość częste zjawisko w naszych lasach, czyli śmieci. Helenka już zapowiedziała, że przyjdziemy tu kiedyś posprzątać. Tak jak robimy to w różnych lasach, już od kilku lat.


Komentarze